Żegnaj lato...

poniedziałek, 8 października 2018


Budzą mnie delikatne promienie jesiennego słońca, które wkradły się przez okno. Uśmiecham się do siebie, myśląc że życie jest takie piękne. Świat właśnie budzi się ze snu i szykuje dla mnie kolejny cudowny dzień życia. Ciekawska, zaglądam przez szybę. Drzewa mienią się kolorami cudownego złota i uginają dostojnie swe gałęzie, jakby kłaniały się przed ich stworzycielem. Wiatr szumi, niosąc ze sobą gwar porannego miasta. Ptaszek majestatycznie rozkłada swe skrzydła i wygrzewa się skąpany w blasku porannego słońca. Trochę ospale, nastawiam czajnik. Moja małomiasteczkowa mieścina o tej porze roku wygląda zachwycająco pięknie, Fitzgerald pisząc Wielkiego Gatsby'ego miał rację.. "Życie zaczyna się jesienią, kiedy robi się chłodniej". Z zamyślenia wyrywa mnie gwizd imbryczka, który domaga się mojej uwagi. Zalewam szklanki gorącą wodą, a aromat kawy wypełnia całą kuchnię budząc wszystkich domowników. Silne dłonie obejmują mnie w tali i czuję ciepły oddech na swojej szyi. I dopiero wtedy czuję jaka krucha i delikatna jestem w porównaniu z tym męskim ciałem za mną. „Dzień dobry” szepce mi do ucha. „Dzień dobry ukochany” odpowiadam i składam pocałunek na jego ustach. Zrywam wczorajszą kartkę z kalendarza, i zostawiam za sobą dzień wczorajszy. Lato dobiegło już końca zabierając ze sobą najpiękniejsze wspomnienia beztroskich wakacji. Zegarek goni jak oszalały zabierając cenne minuty dnia. Stoję przed starą brązową szafą, która swoje już widziała i szkoda, że nie potrafi mówić bo miała by wiele pięknych historii do opowiedzenia. Przeglądam swoje sukienki, jakby były najcenniejszymi okazami w muzeum. Którą wybrać? W końcu mam ich tyle.. Może tą fioletową w kwiaty z wyciętym dekoltem? Jeszcze pozostał na niej zapach lata. Uwielbiam ją, jest taka zwiewna, powabna i kobieca. Unoszę się na palcach stóp i sięgam do najwyższej półki ściągając z niej mój ukochany za duży sweter w karmelowym kolorze.. "Tęskniłam" mówię do niego tuląc go do piersi. Upinam włosy w luźny kok, przeciągam pomadką po ustach i skrapiam nadgarstki perfumami. Wybiegam na zewnątrz i mroźne październikowe powietrze otula moją twarz. Chłopiec w brązowych spodenkach i niebieskich kaloszach beztrosko goni za swoim czworonożnym przyjacielem śmiejąc się wniebogłosy przy akompaniamencie radosnego szczekania. Uśmiecham się na ten widok i biegnę dalej, omijając powstałe kałuże po wczorajszej nocnej ulewie. Biegnę w stronę zatrzymującego się tramwaju, a konduktor macha do mnie przyjaźnie. Przystojny, schludnie i elegancko ubrany Pan z parasolem pod pachą podaje mi swoją rękę by pomóc mi wsiąść ciepło się przy tym uśmiechając. Ściskam jego dłoń i wchodzę do pojazdu. „Dziękuję” mówię z wdzięcznością. „Nie ma za co, miłego dnia” odpowiada siadając. Wybieram miejsce przy samym oknie a tramwaj rusza, po zimnych metalowych torach. Po szybie spływają dwie samotne krople, które prowadzą ze sobą ich prywatny wyścig.  Spoglądam za szybę pojazdu i przyglądam się ludziom. Niektórzy idą spokojnie, powolnym krokiem, inni w pośpiechu maszerują, spiesząc za czymś. Ktoś siedzi przed kawiarnią popijając poranną kawę a na stoliku leżą mokre kolorowe liście przypominając o tym, że być może to ostatnia kawa na zewnątrz. Ktoś właśnie kupuje świeże, pachnące i rumiane bułeczki w przydrożnej pączkarni. Jadąc tak wpatruję się w sklepowe witryny, szukając nowych eterycznych przedmiotów, które kocham nad życie, które dają mi szczęście. Dzwoneczek tramwaju daje znak, że dojechałam. Wysiadam i po drodze kupuję ciastko na później. Wchodzę do parku i przysiadam na „mojej” ławce która teraz stoi na okazałym jesiennym dywanie, który uwiły drzewa, setka leżących kasztanów i kolorowych liści dębu prezentuje się tak zachwycająco. Otwieram skórzany brązowy dziennik i zapisuję w nim wspomnienia sierpniowych pól, smak letnich owoców, cudownego zapachu kwitnących dali, czas zwiewnych sukienek i kropel ciepłego letniego deszczu, w którym tańczyłam bosa a moje kasztanowe włosy pachniały rumiankiem i lawendą. Wszystkie te wspomnienia są wieczne, niektóre są nie do opisania słowami. Bo czasem nie ma słów, które potrafią wyrazić nasze uczucia, szczególnie wtedy gdy jesteśmy zakochani. Wszystko to sprawia, że czuję się wolna, beztroska.. szczęśliwa. I już trochę stęskniona szepcę w świat: "żegnaj lato na rok".




Czytaj dalej »

Azyl

czwartek, 26 lipca 2018


                  Podnoszę moje ciężkie, ciągle jeszcze zaspane powieki i spoglądam na zegarek leżący na stoliku obok, wydaje się być wręcz oburzony faktem, że po raz kolejny udało mi się wyprzedzić go z pobudką o całe 10 minut. Mam nawet nieodparte wrażenie, że chce mi powiedzieć "Hej, żartujesz sobie? Rzucam tą przeklętą robotę skoro wcale nie jestem Ci do niczego przydatny". A może to tylko moja wybujała wyobraźnia mi to wmawia? Może tylko wyobrażam sobie, że przedmioty myślą, czują i chcą nam coś przekazać.. Czy to oznacza już, że jestem wariatką? Że dostałam fioła? Że zamkną mnie w wariatkowie? Odganiam tą myśl, przecież powszechnie wiadomym jest że "tylko wariaci są coś warci". Ale czy jest w tym coś złego? Chyba każdy z nas ma coś z wariata, nieprawdaż? Wszyscy mamy swoje wariactwa, czasem bredzimy, ględzimy o niestworzonych rzeczach, wszyscy marzymy, o rzeczach absurdalnych, o dzikich podróżach w miejscach jeszcze przez nikogo nie odkrytych, marzymy by móc latać i poszybować tam gdzie nie dosięgną nas ludzkie gesty i słowa, by móc przejść na drugą stronę i wiedzieć co nas niegdyś czeka gdy nasze życie zwieńczy swą wędrówkę, by w magiczny sposób móc przenieść się w czasie, by oddychać pod wodą, by móc słyszeć ludzkie myśli.. A ja marzę o tym, aby ten świat był zwyczajnie dobry. Ale to chyba jedno z tych bardziej szalonych marzeń, prawda? Bo jak wymazać całe zło tego świata? Gdybym tylko potrafiła, wiele byłabym wstanie poświęcić za więcej miłości niż nienawiści. Czasem uciekam, przyznaję. Mimo, że dla mnie świat i życie jest najcudowniejszym darem to chowam się. Nie potrafię stawić temu czoła i tchórzę, przeraża mnie to, moja własna słabość doprowadza mnie do szału. I wtedy biegnę... ile sił mam w nogach. Wybiegam w moje ciche miejsce, w mój błogostan i rozkoszuję się tym, że nic mnie tu nie dosięga. Buduje mur, wysoki na cztery piętra a drzwi zamykam na złoty latający klucz i puszczam go wolno. Pozwalam by spokój ukoił wszystkie moje lęki. Cisza wypełniła przyjemnie całe moje ciało a wiatr wraz z świerszczami skomponował najpiękniejszą melodię specjalnie dla mnie. Czy to samolubne? Czy pozostawienie wszystkiego za sobą, na barkach innych jest nieodpowiedzialne? Pewnie tak, ta odrobina egoizmu na którą sobie pozwalam czasem potrafi być zgubna. Bo kiedy jesteś dorosły oczekuje się od Ciebie odpowiedzialności, logicznego myślenia, odwagi. Ale ja nie prosiłam się o dorosłość, ciągle mam nadzieję na to, że Piotruś Pan zapuka w moje okno i zabierze mnie do swojej Nibylandii. W końcu bliżej mi do zagubionych chłopców niż do Wendy. Wariatka co nie? I własnie dlatego najbardziej bolą powroty. Kiedy wyrwana z błogiego stanu, z moich marzeń, z moich małych wariactw, z mojego wymyślnego harmonijnego świata pełnego dobra i cnót jakbym na chwilę zamieniła się głowami z Anią z Zielonego Wzgórza, ale tak samo jak i jej przychodzi mi zejść na ziemię i nie ważne jak długo odkładałabym to na potem to i tak w końcu muszę zmierzyć się z rzeczywistością. To tak jakbym została wrzucona na głęboką nieposkromioną wodę i w jednym ułamku sekundy zapomniała jak się pływa.  Czy kiedyś będę w stanie pozwolić sobie na odnalezienie równowagi? Nie wiem. Chciałabym, ale sama nie dam rady się z tym uporać.


A Ty o czym marzysz?        


- Ucieknij ze mną...
- Dokąd? - spytałam zaciekawiona podnosząc się przy tym na łokciach by móc zobaczyć jego rozpromienioną twarz.
- Tam gdzie świat nas nie dosięgnie - odpowiedział uśmiechając się przy tym szeroko.
- Wiesz... Ciężko uciekać od świata kiedy nadal się na nim jest.. - skwitowałam przekornie.
- Więc zabiorę Cię dalej.. o wiele dalej...
- Czyli gdzie? - parsknęłam śmiejąc się głośno.
Popatrzył w moje oczy przygryzając przy tym dolną wargę. Uniósł w górę rękę i palcem wskazał na ciemne niebo nad nami. Mój wzrok powędrował za nim ku górze.
- Do gwiazd... - wyszeptał wkładając swoje palce pomiędzy moje i całując je delikatnie ciepłymi jak letnie powietrze wargami.







Czytaj dalej »

Lato...

poniedziałek, 25 czerwca 2018




              Wiecie skąd wiem, że lato rozpoczęło się w pełni? Kiedy rano budzę się w jednej z moich ukochanych koszulek z rockowym zespołem, idealnie przylegającej do mojego wilgotnego od potu rozgrzanego ciała, z potarganymi włosami niesfornie wijącymi się po jedwabnej poszewce poduszki. Kiedy zza okna namolnie wkradają się promienie słońca a ptaki od wczesnego świtu raczą moje uszy najpiękniejszą ptasią arią. A moje usta na samą myśl o tym wyginają się w szerokim uśmiechu. Lato, najcudowniejsza pora roku. Pora roku, w której przyszło mi się urodzić. Pora roku, która nigdy mnie nie rozczarowuje.... Pora roku ludzi z marzeniami, bo tylko wtedy marzymy szalenie, beztrosko jakbyśmy mieli zawsze mieć po dwadzieścia lat. Latem ludzie siedzą do późnej nocy, liczą gwiazdy, flirtują, kochają, tańczą boso po rozgrzanej słońcem trawie, kąpią się nago w jeziorze przy blasku księżyca i nie zastanawiają się co będzie jutro.. bo mają dzisiaj. Mają teraz i wiedzą, że nic lepszego ich w życiu nie spotka... Lato wiążę się ze wspomnienia sierpniowych pól, smakiem letnich owoców, cudownego zapachu kwitnących dali, czasu zwiewnych sukienek i kropel ciepłego letniego deszczu. Lato jest bardziej wyrozumiałe, lato więcej wybacza, złamane serca mniej bolą, błędy mniej kosztują i wszystko wydaje się być łatwiejsze do przejścia... I wtedy chce mi się bardziej, chce mi się tego z Tobą, chcę leżeć na suchej trawie i oglądać gwiazdy i mieć je na wyciągnięcie ręki i schować na potem gdy niebo przysłonią chmury. Chce mówić, że kocham, po tysiąckroć, żebyś wiedział, że jestem tu i zawsze będę. I uwielbiam to, że trzymasz mnie za rękę i całujesz w czoło na pożegnanie, i mówisz że wyglądam pięknie w tej sukience, i zrywasz polne kwiaty i wkładasz mi za ucho i szepczesz, że każda wariatka musi mieć we włosach kwiatka.. A ja głośno się śmieje i mogę być sobą, jestem wolna, jestem szalona, dzika jak natura, do której mnie ciągnie. I biegnę, biegnę z wiatrem, bo pod jest mi zbyt ciężko, daje się porwać przeznaczeniu, bo tak jest zdecydowanie łatwiej.. I niech mówią, że inna, że trochę nie poważna... Już dawno przestałam słuchać słów ludzi, szum drzew jest przyjemniejszy dla ucha. Jestem już daleko, daleko za tymi wszystkimi przyziemnymi ludzkimi sprawami, i nie chce do nich wracać, chce żyć i widzieć ten świat pełen barw, i chce zebrać wszystko, co jest w stanie mi zaofiarować, i na pewno chce pamiętać, każdą jedną ulotną sekundę lata. Bo wszystkie te wspomnienia są wieczne, niektóre są nie do opisania słowami. Bo czasem nie ma słów, które potrafią wyrazić nasze uczucia, szczególnie wtedy gdy jesteśmy zakochani...


- Wiedziałaś, że łabędzie łączą się w pary na całe życie?
- Znowu na oglądałeś się National Geographic? - spytałam sarkastycznie.
Westchnął z irytacją, śmiesznie marszcząc przy tym swój kształtny nosek.
- A kiedy ich partner umiera, czasem nie szukają kogoś innego tylko umierają z żalu... to jest wspaniałe i smutne jednocześnie - ciągnął dalej. Położył swoją ciepłą dłoń na moim kolanie i pociągnął za nie lekko zmuszając mnie przy tym bym oderwała się na moment od książki, którą właśnie czytałam. Spojrzałam w jego oczy - błękitne jak ocean, w którym mogłabym utonąć. Odłożyłam książkę i opuszkami palców dotknęłam jego różowego policzka.
- Chcę być Twoim łabędziem... - wyszeptałam.





Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia